Tamara, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu
Warszawskiego.
Chcesz być dziennikarzem? Zapomnij o studiach
dziennikarskich.
Pierwsza myśl, gdy dostałam się na wymarzone
i wyśnione dziennikarstwo? Wszechogarniające szczęście. Wizje mnie zamiast
Durczoka w głównym wydaniu Faktów. Bieganie z mikrofonem przez całe 5 lat
studiów i odkrywanie najpilniej strzeżonych tajemnic świata. Już pierwszy
semestr studiów zmienił diametralnie moje myślenie o sensie studiowania na tym
kierunku.
Najbardziej zaskoczył mnie plan zajęć pierwszego
semestru. Wśród ogromnej ilości przedmiotów żaden nie miał nawet w nazwie słów
„dziennikarstwo” albo „media”. Filozofia, psychologia społeczna, WF, coś o
komunikacji, podstawy prawa. Wszyscy zgodnie łudziliśmy się, że to tak na
początek, żeby załapać, o co chodzi w studiowaniu. Każdy kolejny semestr
przynosił kolejne rozczarowania. Przedmiot o pozornie wiele mówiącej nazwie
„gatunki dziennikarskie” zamiast nauczyć nas odróżnić reportaż od zwykłej
notatki sprawdzał, ile potrafimy zapamiętać: do egzaminu musieliśmy przeczytać
niezliczoną ilość książek i odpowiedzieć na dość szczegółowe pytania z ich
treści. Dzięki „mediom w świecie” do tej pory pamiętam nakłady największych
światowych dzienników i naczelnych ważnych tygodników opinii. Umiem też
obliczyć, do ilu osób rzeczywiście dociera jakiś program w telewizji. Ale
ciągle nie wiem, w jaki sposób ta wiedza ma mi pomóc np. podczas rozmowy z
premierem.
Nawet zajęcia, które miały sprawiać wrażenie
takich, które nauczą nas praktyki, były jedną wielką porażką. W grupach po
kilka osób mieliśmy zmontować trailer filmu (oczywiście sami mieliśmy ściągnąć
sobie program i nauczyć się jego obsługi, bo uczelnia na 120 studentów
dziennych i wieczorowych miała 2 komputery z oprogramowaniem), również w
grupach przy pomocy 2 kamer będących „na stanie”, ale niekoniecznie „w stanie”,
mieliśmy nakręcić reportaż na zaliczenie. Nawet na retoryce nie uczyliśmy się,
jak przemawiać, tylko kto i kiedy wygłosił mowę, która „poruszyła masy”.
Największą porażką był wybór specjalizacji
radiowej. Na jednych z pierwszych zajęć słuchaliśmy o długościach fal i jakichś
innych techniczno-fizycznych aspektach działania radia. Później przerabialiśmy
historię radia, by w końcu wziąć się za to, co robi dziennikarz na co dzień.
Okazało się jednak, że mamy jeden komputer na 15 osób i to na nim mamy montować
dźwięk. Totalnym zaskoczeniem były dla mnie również zajęcia, na których
mieliśmy powiedzieć „obojętnie co” do mikrofonu w stylu stacji, której słuchamy
na co dzień. Nie zaliczyłam tego zadania, bo w studiu mówiłam, a nie czytałam z
kartki, a prowadzący stwierdził, że mogłam się przecież pomylić.
Mogłam, ale
się nie pomyliłam. Miałam praktyki w różnych miejscach i naprawdę nigdy nie
widziałam, żeby prowadzący program miał napisane na kartce, co ma powiedzieć.
Studiowałam na dwóch podobno najlepszych
uczelniach w Polsce, a na żadnej z nich nie dowiedziałam się, że pójście na
wywiad z kartką to w środowisku obciach jakiś mało i że wyciągnięciem ściągi na
wstępie blokujesz swojego rozmówcę. Idąc na studia miałam nadzieję, że nie
tylko nauczę się praktycznych rzeczy, czyli tego, jak obsługiwać kamerę, sprzęt
nagrywający, robić dobre zdjęcia, czy po prostu notować bardzo szybko w
notatniku, ale że dowiem się też, jak skonstruować dobre pytanie, jak pisać,
żeby czytelnik dotrwał do końca, a nie skończył przygodę z moim tekstem na
nagłówku, jak otworzyć rozmówcę, żeby powiedział mi to, co chcę usłyszeć, czy –
o zgrozo! – jak pisać poprawnie gramatycznie. Uwierzcie mi, że 1/3 ludzi,
którzy kończą dziennikarstwo stawia przecinki, gdzie popadnie, a nie dlatego,
że wie, że tam właśnie powinny być.
Dlaczego skończyłam te studia, skoro tak
bardzo się na nich zawiodłam? Bo dziennikarstwo ma jedną ogromną zaletę. Masz
tyle wolnego czasu, ile chcesz. I to daje możliwość skończenia studiów z
4-letnim doświadczeniem pracy w różnych redakcjach, tak jak w moim przypadku.
Podczas studiów magisterskich (w trybie dziennym) pracowałam już w pełnym
wymiarze godzin i na uczelni bardziej bywałam niż byłam, co nie przeszkodziło
mi zdawać większości egzaminów w pierwszych terminach. Zdarzało się nawet, że
nie widziałam w ogóle wykładowcy, z którym teoretycznie miałam zajęcia, bo na
zajęciach nie byłam ani razu, na egzaminie pilnował nas ktoś w zastępstwie, a
wpis wziął mi ktoś ze znajomych.
Jeszcze jedno: nie myślcie, że skończenie
dziennikarstwa robi na pracodawcach jakiekolwiek wrażenie. Pracuję w radiu z
teologiem, ratownikiem medycznym, psychologiem, programistą, a nawet biologiem.
Oczywiście jest kilku dyplomowanych dziennikarzy, ale każdy ma podobne zdanie
na temat studiów, które skończył: „zapchajdziura”.
0 komentarze