Wtorek. Lekcja przed egzekucją.




Odejść z tego świata jak człowiek.
Recenzja „Lekcji przed egzekucją” Ernesta J. Gainesa

Nie wiem, czy wyszłam kiedyś z bib­liote­ki z pus­ty­mi ręka­mi, nie wiem. Zaw­sze gdy chcę od­dać dwie książki, wra­cam z pięcioma - i tak w kółko. Tę książkę zauważyłam „nie­chcący”. Moją uwagę przy­kuł ty­tuł. „Lek­cja przed egze­kucją”... moc­ne. Uwiel­biam ciekawe tytuły, więc i ten zna­lazł się na moim sto­siku. Książka cze­kała długo, aż raczę wziąć ją w swo­je łas­ka­we ręce, ale docze­kała się... A może docze­kałam się ja? W każdym ra­zie nie żałuję. To, że z jej za­poz­na­niem zwle­kałam tak długo, też ma znacze­nie. Może mu­siałam do tej książki doj­rzeć? Doj­rzałam, przeczy­tałam i niemal ko­nam z zachwy­tu.




Książka o ska­zanym na śmierć (niesłusznie?) młodym Murzy­nie, które­go na sa­li sądo­wej naz­wa­no ś w i n i a k i e m . Po­pada on w głęboką dep­resję, to­też je­go bab­cia pro­si miej­sco­wego nau­czy­ciela - Gran­ta Wig­ginsa - o in­terwen­cję, ba, ona żąda od niego wspar­cia. Pro­fesor nie ma pojęcia, co zro­bić, by pomóc Jef­ferso­nowi „odejść z te­go świata jak człowiek”, nie świ­niak - człowiek. Grant co kil­ka dni od­wie­dza młodzieńca w więzieniu i próbu­je, ja na­wet po­wie­działabym, że  u s i ł u j e pomóc. A Jef­ferson? Jeśli rzu­ci na niego prze­lot­ne spoj­rze­nie, to już jest dob­rze, a gdy od­po­wie na py­tanie mo­nosy­labą, życie sta­je się piękniej­sze. Wig­gins ro­bi wszys­tko, by zmienić chłopa­ka, an­gażuje w to swoich uczniów i ich rodziców, a także in­nych mie­szkańców mias­teczka. Po­lic­jantów tyl­ko ja­koś niespec­jalnie uda­je mu się zain­te­reso­wać te­matem, ale łas­ka­wie przyz­wa­lają na działania nau­czy­ciela. A ten sta­je na głowie - ku­puje ra­dio, zeszyt, ołówek i pod­pa­da pas­to­rowi... A jed­nak pew­ne­go dnia coś drgnęło. Roz­ma­wiają; długo roz­ma­wiają, chodząc po świet­li­cy. Grant pro­si Jef­ferso­na, by zjadł zupę, którą ugo­towała bab­cia i wysłuchał pas­to­ra, które­mu za­leży na je­go zba­wieniu. Wra­ca za­dowo­lony i jedzie do Tęczy, gdzie ma spot­kać się z ukochaną Vi­vian. Chce jej wszys­tko opo­wie­dzieć, podzielić się z nią swoimi małymi-wiel­ki­mi suk­ce­sami. Fa­cet jest szczęśli­wy - tak szczęśli­wy, że ma prze­możną ochotę porządnie ko­muś przy­walić. I to prag­nienie spełnia, bo spo­tyka Mu­lata, który ośmiela się kpić z je­go więziennego ucznia „po godzi­nach”. Gra­tulo­wać mu czy współczuć? Obić fac­jatę wyższe­mu i sil­niej­sze­mu też trze­ba umieć, ale czy nie na­waży się wte­dy za dużo pi­wa? Ter­min egze­kuc­ji zbliża się nieubłaga­nie, zachowanie Jef­fersona staje się god­ne podzi­wu, wszys­cy w mias­teczku są z niego bar­dzo dum­ni - na­wet po­lic­janci! Czy uchro­nią już nie-świ­niaka przed zajęciem gorące­go miej­sca na ko­lanach „Ok­ropnej Ger­tru­dy”? Jeśli zaan­gażuje się całe mias­to - czy możli­we jest zor­ga­nizo­wanie ucie­czki?

Książki wbrew po­zorom nie czy­ta się szyb­ko. Czy­ta się ją błys­ka­wicznie. Ni­by te­maty­ka trud­na, co do języ­ka - szału nie ma, a jed­nak coś ­ciągnie do przo­du. I kiedy już Cię do­ciąga do końca, Ty zdu­miony czu­jesz wil­goć na swoich po­liczkach. I zas­ta­nawiasz się nad sen­sem życia. Jestem w stanie błysnąć ter­mi­nem - uważam, że można tę po­wieść za­liczyć do li­tera­tury pa­rene­tycznej (pod­su­wającej pos­ta­wy god­ne naśla­dowa­nia). Tu jest ta­kich wiele. Jef­ferson, Grant, ciocia Lou... zresztą tak nap­rawdę każda pos­tać ma w so­bie jakąś piękną cechę, którą war­to w so­bie pielęgno­wać.

Cóż mogę po­wie­dzieć więcej. Może to, że jest to lektura, do której trzeba dorosnąć. Poza tym? Chy­ba nic. Sam ty­tuł... sam ty­tuł dużo mówi. Trze­ba tyl­ko doj­rzeć i uważnie się w niego wsłuchać.



AJ

Tags:

0 komentarze